Miałam inny plan na dzisiejszy wpis. Ale Baba na Rowerze poruszyła temat, który dobija mnie od dłuższego czasu, postanowiłam więc pociągnąć go dalej.
Panowie mogą nie czytać dalej, będzie bowiem o problemach typowo babskich.
Co gorsza, będzie głównie o różowym. Ale też o fioletowym, dzidziusiowo-błękitnym i oczowaląco-zielonym. Czyli o wszystkich kolorach, w które producenci chcieliby nas, dziewczyny, ubrać i wyposażyć.
Czy mam coś przeciwko strojom czy sprzętowi w takich kolorach? Absolutnie nie! Wolałabym jednak, żeby założenie wściekleróżowej bluzy było wynikiem faktycznego „podoba mi się”, a nie „w promieniu 50 km mnie mają nic w stonowanych kolorach”.
To, że mam biust, nie znaczy od razu, że będę uprawiać sport wyłącznie w stroju żarówiastej landrynki. Owszem, wygląd ciuchów jest dla mnie ważny. Mój wygląd w owych ciuchach jeszcze bardziej. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że w czasach kapitalizmu i globalnego rynku tak trudno mi dostać w sklepie coś zwyczajnie ładnego, nie bijącego po oczach.
Co gorsza, już sam fakt, że się ruszam i chciałabym do tego odpowiednie ciuchy wydaje się niektórym nie do pomyślenia. Spójrzmy na przykład na moje wymarzone Surge Polonia. Fantastyczne, patriotyczne koszulki. Od pewnego momentu wprowadzili też termoaktywne, ponad 20 modeli męskich, w tym jeden rowerowy (!)… i 1, słownie: JEDNA termoaktywna koszulka damska, wprowadzona z wielomiesięcznym opóźnieniem. W dodatku na tyle krótka, że nadal waham się z zakupem.
Nie ma lekko.
To samo ma się do rowerów i innego sprzętu. Jest nawet gorzej, a kolor bywa najmniejszym problemem. Otóż, dobrze wiemy, że przemysł rowerowy jest już nieźle rozwinięty, istnienie różnic anatomicznych zostało powszechnie zauważone, zbadane i przełożone na odpowiednie parametry roweru. Co robią w tej sytuacji producenci? Prześcigają się w damskich wersjach rowerów miejskich i trekkingowych (bo przecież dziewczyny jeżdżą tylko na takich), w przypadku pozostałych chowając całą cenną wiedzę do kieszeni.
Wybierałam ostatnio rower, i choć nadal nie nazwałabym się znawcą tematu, to przejrzałam ogromną część internetu, z ciekawości również MTB czy szosy – te ostatnie szczególnie, bo już wiem że za kilka lat będę szukać jednej dla siebie. Wchodzę więc na przykład na stronę Meridy, a tam:
Okazuje się, że rowery damskie są osobną kategorią rowerów. Znaczy, damski góral to już nie góral?
Dalej, sprawdźmy naszego rodzinnego Rometa, do którego nadal mam ogromny sentyment (w końcu stworzyli Staruszka). Klikamy „damskie”, a tam…
Smuteczek. To może Kross? Tu jeszcze gorzej, przy rowerach szosowych nawet nie zająknęli się o istnieniu damskiej geometrii.
Problem najlepiej widać chyba przy rowerach terenowych Gianta (kliknij, żeby powiększyć). Po lewej męskie, po prawej damskie i dziecięce. Nie komentuję.
Na szczęście w przypadku rowerów wciskanie różu jest już mniej obowiązkowe. Chociaż również, nie pamiętam już u kogo, spotkałam się z zahaczaniem o transakcję wiązaną. Chcesz rower o damskiej geometrii? Świetnie! Wolisz cały różowy, czy błękitno-różowy?
Drodzy producenci, importerzy, sprzedawcy, marketingowcy. Dziewczyny też jeżdżą na rowerach. Nie tylko na miejskich z wilkinowym koszyczkiem wypchanym bukietem kwiatów.
Dziewczyny też lubią czarne, szare, granatowe ubrania i akcesoria. Ułatwcie nam sprawę, a na pewno nie pożałujecie. Stereotyp kobiety wydającej fortunę na ciuchy skądś się w końcu wziął :)
—
Zdjęcie w nagłówku: Glory Cycles
Pingback: Więcej, więcej I♥GDN | Blog z Miasta()