Minął rok, od kiedy z dumą wnosiłam moją nową-starą Gazelę do mieszkania. Co też przyszło mi do głowy, żeby kupować sprzęt starszy niż ja?
Pierwsze dni po kradzieży poprzedniego roweru, który – o, zgrozo! – trzymałam na klatce schodowej, pokazały, jak mocno łatwy dostęp do roweru związany jest z tym, jak często jest on używany. Owszem, w mieszkaniu stoi cudny, wygodny, praktycznie nowy trekking. Ale codzienne dźwiganie tych 20 kilogramów z i na trzecie piętro tylko po to, żeby przejechać kilometr i pół? To już mniej męczące jest przejście się do pracy pieszo. Więc chodziłam.
Bardzo szybko uznałam, że chcę znów mieć taki rower do celów miejsko-transportowych. Jednocześnie, wciąż rozżalona po utracie ukochanego Universala zdecydowałam, że skoro mam już porządny sprzęt do dalszych wycieczek, to dokupię teraz coś możliwie taniego. Z pełną świadomością, że jego głównym zadaniem będzie spokojne wożenie mnie po mieście na niewielkie odległości, ale też to, co rowery lubią już mniej – stanie na klatce schodowej, samotne czekanie pod sklepem, moknięcie i marznięcie przy stojaku w oczekiwaniu aż wyjdę z pracy. Zwykły, prosty sprzęt, którego nie będę bała się uszkodzić czy porysować. Do którego wcale, ale to wcale nie przywiążę się tak jak do poprzedniego.
Yhm, to ostatnie chyba niezbyt mi wyszło :)

Zdjęcie: Jace Grandinetti (licencja CC)
Co właściwie rozumiem pod pojęciem stary, tani rower? Naprawdę stary rower :) Kilkunastoletni lub starszy. Niedrogi. Może nie jak te ze zdjęcia powyżej, ale daleki od pierwszej świeżości. Bez żadnych bajerów typu amortyzacja, po prostu kawałek metalu którym da się jeździć. Kupując mój ustaliłam sobie limit 300 złotych i bez problemu udało mi się w nim zmieścić. Choć oczywiście mnóstwo razy trafiałam na tak piękne okazy, że byłam bliska złamania, a nawet podwojenia tego limitu :)
Dla porządku zaznaczę też: nawet kupując stary, mocno używany rower, warto upewnić się, że będzie on gotowy do jazdy od razu lub po dokonaniu minimalnych napraw. Łatwo wpaść w pułapkę pt. kupię gruchota supertanio i sam go potem doprowadzę do porządku, po czym z braku czasu zostawić rower rozgrzebany i niezdatny do użytku.
U Maćka z narower.com znajdziesz poradnik jak kupić używany rower którym da się potem jeździć.

Zdjęcie: Alice Achterhof (licencja CC)
Odpowiadając na pytanie tytułowe: czy warto kupić taki stary, tani, używany rower?
Tak. Nie. To zależy :)
Stary rower: dlaczego warto?
1. Stary rower może posłużyć nam w warunkach, na które nie chcemy narażać lepszego, droższego sprzętu. Miejski kurz, brud, deszcz, śnieg, rdza, obtarcia lakieru – przeżyjemy. Nie znaczy to oczywiście, że mamy o ten rower nie dbać! Po prostu łatwiej przeżyć to, że np. przez kilka godzin moknie pod biurem.
2. Taki rower można bez żalu zostawiać w mniej bezpiecznych miejscach. Trzymać, jak ja, na klatce schodowej, garażu, wspólnej rowerowni, czy nawet przypięty do barierki pod blokiem. W dowolnym miejscu z którego wyjazd nie kosztuje tyle wysiłku, ile wyniesienie sprzętu z mieszkania lub głębokiej piwnicy.
3. Mam wrażenie, że kiedyś robili naprawdę porządne sprzęty – jeśli w niezłym stanie przetrwał tyle lat, to i kilka kolejnych powinien wytrzymać :)
4. Większość dostępnych (i nadających się do jazdy) rowerów w niskich cenach to rowery do jazdy po mieście. Jeśli ktoś na co dzień jeździ np. MTB czy szosą, może za niewielką kwotę zorganizować sobie dodatkowy sprzęt do typowo transportowych celów.
5. Stare rowery mają klimat! Mi na przykład stare rowery podobają się dużo bardziej niż nowe. Możesz mieć wyjątkowy rower, jakiego nie ma nikt inny na ulicy (a jak już ma, to mijacie się z uśmiechem).
6. Taki stary, niedrogi rower może być motywacją żeby spróbować pomajstrować coś przy nim samemu. Zawsze jakoś bezpieczniej, nawet jak coś zepsujemy to mamy do jeżdżenia drugi :)
Stary rower: dlaczego nie warto / na co trzeba uważać?
1. Mimo najlepszych chęci, stary rower zawsze będzie starym rowerem. Coś może szwankować, coś się szybciej rozregulowywać. Mój 20-letni Universal był bardzo zadbany i nie miałam z nim większych problemów, ale wiem też że wszystko bardzo zależy od konkretnego egzemplarza. Bolączką obu moich starych rowerów są np. obręcze dość często wymagające centrowania.
2. Oprócz ceny zakupu, do kosztów związanych z nabyciem starego roweru trzeba doliczyć przegląd i ewentualną wymianę podstawowych części – opon, dętek, hamulców. Te koszty mogą, ale nie muszą się pojawić. Ja na przykład na początku zapłaciłam tylko około 30-40 złotych za wymianę paru kabli i sztycy, która okazała się za krótka.
3. Jeśli chcemy kupić tani, stary rower, w grę wchodzą tak naprawdę tylko rowery miejskie lub podobne. Z bardzo dużą ostrożnością podchodziłabym do modeli górskich, szczególnie tych z amortyzacją.
4. Nawet kupując rower, o który mniej się boimy, nadal potrzebne jest jakieś miejsce, w którym możemy go trzymać. Wiem, że wiele bloków czy kamienic nie daje takiej możliwości.
5. Kiedyś robili inne rowery, i to dosłownie. Inne rozmiary obręczy, opon, inne przerzutki, które teraz może być trudniej dostać lub wymienić. A do ich wymiany mogą być niezbędne narzędzia, których do tej pory nie potrzebowaliśmy. Pamiętam jak kilka lat temu w żadnym stacjonarnym punkcie nie mieli opon do mojego Rometa, w jednym warsztacie kazali mi wręcz szukać opon do… wózków inwalidzkich. Dlatego uważam, że kupując stary sprzęt warto wybrać coś popularnej marki – jest większa szansa, że pasujące części wciąż są gdzieś w obiegu. Części do starych Rometów bez trudu znajdziemy w sieci.
6. Myślisz, że nie przywiążesz się do swojego roweru? Ha, też tak myślałam :) Miał być byle jaki sprzęt, do którego się nie przywiążę, a została piękna Gazela którą darzę większym sentymentem niż wybieranego przez kilka miesięcy nowiutkiego Krossa :) Nie ma w tym oczywiście nic złego, może jednak skończyć się kolejnymi wydatkami, których na początku chcieliśmy uniknąć. Na przykład, właśnie dopłacam do opon tylko po to, żeby kupić takie ładniejsze z kolorowym paskiem z boku. Kusi, żeby zmienić siodełko na bardziej pasujące, wymienić jeszcze to, czy tamto… I tyle było z jak-najtańszego roweru :)
Z mojego, prywatnego punktu widzenia, zakup takiego drugiego, gorszego roweru to był strzał w dziesiątkę. Konieczność zniesienia roweru z mieszkania często zniechęcała mnie do wyjścia na rower w ogóle. Teraz ta jedna wymówka odpadła, dzięki czemu np. bez problemu dojeżdżam codziennie do pracy czy na przejażdżki po okolicy. A co tam, czasem nawet na dłuższe po mieście się wyprawię, bo Gazela dzielnie daje radę.
Weźcie jednak pod uwagę, że to mój drugi rower, i z góry wiedziałam że będzie służył głównie na krótkich, miejskich dystansach. Gdyby miał by to być pierwszy i jedyny rower, pewnie dorzuciłabym przynajmniej drugie tyle aby kupić coś nowszego i solidniejszego.
Każdy sam musi stwierdzić, czy w jego przypadku ma to sens. Ja tylko podrzucam opcję do rozważenia. Jak mówią ci od komputerów, u mnie działa :)
—
Jako osoba, która wbrew swojej woli musiała pożegnać się z ulubionym rowerem, przypominam: jeśli kupujecie używany rower, to ze sprawdzonego źródła. Proście sprzedającego o numer ramy, sprawdźcie go w dostępnych bazach, albo zróbcie najprostszą rzecz: wpiszcie w Google model roweru i jakiś wariant słowa „skradziono”. ZAWSZE spisujcie umowę sprzedaży. I uważajcie na rowery, które są podejrzanie tanie. Dziękuję :)